Świadectwo Pana Grzegorza z Warszawy złożone 27 lutego 2015r.

Na moim ciele zaczęły pojawiać się czerwone plamy, po wizycie u dermatologa okazało się, że jest to początek okropnej choroby jaką jest łuszczyca. Rozpocząłem leczenie. Choroba w bardzo szybkim tempie rozwijała się. Lekarze dawali mi coraz to nowe leki i maści. A moje ciało wyglądało strasznie. Plamy przekształcały się w bolesne, otwarte rany i rozlegały się na całe ciało. Zostałem poddany szpitalnemu leczeniu. Codzienne naświetlania, zastrzyki, ogromne ilości maści, leki doustne. Leczenie trwało i trwało a poprawy nie było. Wtedy pojawił się u mnie bunt przeciwko Bogu, zastanawianie się nad wszystkim i nad sensem wiary. Moja siostra opowiedziała mi wtedy o Wąwolnicy, o cudach jakie za pośrednictwem Matki Boskiej dokonują się w tym miejscu. Opowiedziała, jak ona została uwolniona od zła w jej życiu. Jak po uzdrowieniu ułożyła sobie życie i jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Niestety nie wierzyłem w to. Nie wierzyłem i nie chciałem pojechać. Trwało to bardzo długo. Pewnego dnia zdecydowałem się pojechać na indywidualną modlitwę o uzdrowienie. Wtedy rozpoczęła się walka i pojawiły się przeciwności. Teraz wiem, że szatan robił wszystko, abym tam nie dotarł. Niestety nadal nie wierzyłem w to, że mogę być uzdrowiony. Kiedy już dotarłem uklęknąłem przez Matką Bożą i z jednej strony nie wierząc w głębi serca tak bardzo tego pragnąłem. Po rozmowie z księdzem i modlitwie wróciłem do domu. W ciągu tygodnia choroba ustąpiła. Każdego dnia obserwowałem swoje ciało i znikające rany. Już pierwszego dnia odstawiłem maści i leki. Po kilku dniach nie było śladu. Pojechałem do swojego lekarza prowadzącego, który patrzył na mnie z wielkim zdziwieniem. Po ranach, które były na ciele otwarte nawet blizn nie zostało. Minął już ponad rok od tego cudownego uzdrowienia.


Świadectwo Pani Elżbiety z Lublina

W styczniu 2014 roku byłam z mężem na comiesięcznej mszy św. o uzdrowienie duszy i ciała w sanktuarium Matki Bożej w Wąwolnicy. Modliłam się za chorego męża, dzieci i za innych ludzi zapominając o sobie. A trzeba powiedzieć, że od 56 lat, tj. od urodzenia cierpiałem na ciężkie schorzenie skóry, które objawiało się szczególnie na rękach. Nazwa tej choroby oraz jej przyczyny początkowo nie były znane, później określono ją jako atopowe zapalenie skóry. Od dzieciństwa bardzo swędziała mnie skóra, drapałam się do krwi. Z biegiem lat moja skóra, z powodu smarowania maściami sterydowymi, była tak cienka, że samoistnie pękała, tworząc głębokie rany. Przyznam, że tak przyzwyczaiłam się do tej choroby, że zawsze zapominałam pomodlić się o uzdrowienie. Sądziłam, że tak już będzie zawsze u mnie. Wróciłam do domu. Po upływie niecałych dwóch miesięcy od mojego uczestnictwa w nabożeństwie ze zdziwieniem stwierdziłam,  że nie swędzą mnie ręce. Skóra się wygoiła, zniknęły rany i pęknięcia. Nie mogłam uwierzyć. Składam to świadectwo dopiero teraz bo czekałam przez rok, czy choroba nie wróci.


Anna Ceglarska swoje życie zawdzięcza Matce Bożej Kębelskiej

Wszystko będzie niby normalnie. Świąteczna krzątanina, wypieki, stół nakryty białym obrusem i obowiązkowo kolorowa choinka. Bez niej nie byłoby świąt, szczególnie dla najmłodszego w rodzinie Bernarda. Gdy Anna myśli o najmłodszym synku, łamie się jej głos. Co by było, gdyby nowotwór zabrał jej życie? Dwoje starszych dzieci jest dorosłych, ale Benio, jak on by poradził sobie sam z tatą, gdyby zabrakło mamy? Zaraz jednak odpędza od siebie te myśli, bo nie ma się już czego bać. Zdiagnozowany nowotwór z początkami inwazji zniknął z jej organizmu. Oficjalnie lekarze potwierdzili, że nie da się tego wytłumaczyć medycznie i można przypadek Anny uznać za cudowną interwencję Matki Bożej Kębelskiej. Dlatego te święta z jednej strony będą zwyczajne, z drugiej przeciwnie. Będą darowane, więc przeżywane w zupełnie nowy sposób, jak wszystko, co teraz Anny dotyczy.

Tragiczna wiadomość
Anna Ceglarska mieszka w Poniatowej. W lipcu skończyła 43 lata. Pomyślała, że sprezentuje sobie cytologię, bo już dawno tego nie robiła. Wynik miał być za dwa tygodnie. Telefon z przychodni przewrócił jej życie do góry nogami. – Zadzwonili, żebym przyszła, bo z moim wynikiem jest coś nie tak. Poszłam. Gdy weszłam do gabinetu lekarskiego, na biurku leżały przygotowane dla mnie skierowania na różne badania i informacje, jakie szpitale mam do wyboru. Byłam w szoku. Lekarz próbował mnie uspokoić, że jeszcze nic nie wiadomo, że trzeba zrobić biopsję, tylko radzi z tym nie zwlekać. Nie miałam pojęcia, jaki szpital wybrać. Nie znam żadnego lekarza w Lublinie, więc popatrzyłam na nazwy szpitali i rzucił mi się w oczy szpital im. Kardynała Wyszyńskiego. Pomyślałam, że skoro taki patron, to może i mną się zaopiekuje – mówi pani Anna.
Przychodnia w Poniatowej jest tuż obok kościoła. Gdy Anna wyszła od lekarza, pobiegła wprost przed ołtarz. – Musiałam strasznie wyglądać. Pani, która w kościele układała kwiaty, powiedziała mi później, że jak mnie zobaczyła, pomyślała, że stała się jakaś tragedia. A ja mogłam tylko płakać przed Jezusem. Wieczorem udałam się na nabożeństwo o uzdrowienie duszy i ciała do Wąwolnicy. Miałam tysiące myśli w głowie, w tym najczarniejsze, że nie doczekam np. świąt Bożego Narodzenia – wspomina.
Na drugi dzień jechała do szpitala na biopsję. Wynik był jednoznaczny – nowotwór z początkami inwazji. – Patrzyłam na lekarza, który to mówił, i jakbym nie rozumiała do końca tego, co słyszę. Docierało do mnie, że mam mieć operację, a potem czeka mnie chemia. Nie wiedziałam, o co mam zapytać, w końcu wydusiłam z siebie: „Jakie są rokowania?”. Lekarz popatrzył na mnie, potem wyjął zza koszuli krzyżyk i powiedział: „Widzę, że pani też ma krzyżyk na szyi. Tu są najlepsze rokowania, a najlepiej udać się do Matki Bożej do Wąwolnicy”. To mnie jakoś obudziło – opowiada. Anna pracuje z dziećmi niepełnosprawnymi w ośrodku w Kęble, który mieści się tuż przy miejscu objawień Matki Bożej Kębelskiej. Od dawna, jadąc do pracy, wstępowała do Jej sanktuarium w Wąwolnicy, jeździła też na Msze święte z modlitwą o uzdrowienie, zanim jeszcze zachorowała. Pomyślała wtedy, że ratunek dla niej jest u Matki Bożej. – Pojechałam do Wąwolnicy, jak wiele razy wcześniej. Bardzo chciałam porozmawiać z księdzem Janem Pęziołem, wieloletnim kustoszem sanktuarium. Chciałam pójść do niego do spowiedzi, zanim poddam się operacji. Akurat odprawiał Mszę świętą. Po jej zakończeniu podeszłam do niego, opowiedziałam, w jakiej jestem sytuacji. Pobłogosławił mnie i powiedział, że będzie się za mnie modlił. Cała moja rodzina, przyjaciele też modlili się o moje zdrowie u Maryi Kębelskiej – opowiada.

Najlepszy dzień na operację
Czekając na operację, Anna była niemal nieobecna. Lekarze zdecydowali, że usuną jej chore narządy. – W tym czasie odbierałam wiele telefonów od rodziny i znajomych. Każdy starał się mnie jakoś pocieszyć. Niektórzy łagodnie, inni stanowczo, jakby chcieli mną potrząsnąć. Mówili, że mam nie marudzić, poddać się operacji, potem chemii i walczyć o życie, bo mam dla kogo. Gdy zaczęły mnie odwiedzać dalekie kuzynki, pomyślałam, że chyba będę umierać i wszyscy chcą się ze mną pożegnać. Jednocześnie cały czas miałam przy sobie różaniec, który odmawiałam, i obrazek Matki Bożej Kębelskiej. W Niej pokładałam nadzieję, ale po ludzku zaczęłam porządkować różne swoje sprawy. Nie wiedziałam, czy przeżyję operację – mówi Anna.
Termin zabiegu wyznaczono na 13 sierpnia. Niektórzy pytali Annę, czy nie boi się takiej pechowej daty. Ona odpowiadała, że 13. to dzień fatimski, więc jeśli ma być operowana, to to jest najlepsza z możliwych dat. Dzień wcześniej zgłosiła się do szpitala. –Po przeprowadzonych badaniach lekarz powiedział mi, że gdybym chciała pójść na Mszę św., to o 15 jest w szpitalnej kaplicy. Poszłam. Eucharystię sprawował ojciec kapucyn. Na Mszy było wielu chorych, ale ja musiałam dalej jakoś strasznie wyglądać, bo ksiądz podszedł do mnie i zapytał, co się dzieje i jak się nazywam. Obiecał mi modlitwę. Na drugi dzień o 6.00 rano obudzono mnie, by wykonać jeszcze jakieś badania. Oddział jeszcze spał. Nagle słyszę głos tego kapucyna z kaplicy, który na całe gardło pyta: „Gdzie jest Anna?”. Przyniósł mi Komunię św. Gdy ją przyjęłam, poczułam się bezpieczniejsza – wspomina.

Czas się zatrzymał
Operacja trwała dwie godziny. Z operowanego narządu pobrano do badania próbki, by sprawdzić, jakie spustoszenia zrobił nowotwór i jaką chemią go leczyć. Trzeba było czekać na wyniki. – Na szóstą dobę wypisano mnie do domu. Miałam czekać na telefon ze szpitala. Strasznie długo to trwało. W końcu sama zadzwoniłam zapytać, czy coś wiadomo, ale lekarz powiedział, że nie ma jeszcze jednoznacznych wyników. Pomyślałam, że musi być bardzo źle, skoro tak długo to trwa, a lekarz przez telefon nie chce mi powiedzieć prawdy. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. W końcu zadzwoniła moja komórka. Kiedy zobaczyłam, że to ze szpitala, tak drżały mi ręce, że nie mogłam odebrać telefonu. Cała rodzina przybiegła do pokoju i stanęła przy mnie. Napięcie było tak wielkie, że niemal namacalne.
Gdy w końcu połączyłam się z lekarzem, usłyszałam, że mam usiąść. Od razu pomyślałam, że będą tragiczne wieści. Tymczasem lekarz powiedział mi, że tak długo czekali na wynik, bo powtarzano badanie 10 razy, by mieć pewność, że nie jest fałszywe. Nie stwierdzono żadnych zmian nowotworowych. Porównywano materiał z operacji z materiałem z biopsji, który zawierał nowotwór złośliwy i ku zdumieniu wszystkich tym razem nie było żadnych komórek rakowych. „Pani wie, komu to zawdzięcza. Niech pani jedzie i dziękuje Matce Bożej, bo z punktu widzenia medycyny to cud”, powiedział lekarz.
Płakałam, tym razem ze szczęścia – opowiada pani Anna. Od razu cała rodzina pojechała do Wąwolnicy dziękować. – Spotkałam tam księdza Jana Pęzioła, zamykał akurat cudowną kaplicę. Powiedziałam, co się wydarzyło. Przytulił mnie wtedy, pobłogosławił i powiedział, że Matka Boża się do mnie uśmiechnęła. Spojrzałam na figurę i naprawdę widziałam, jak śmieje się do mnie – mówi Anna. Po przeprowadzeniu dalszych badań potwierdzono, że Anna Ceglarska nie ma znalezionych wcześniej komórek rakowych. Do Wąwolnicy przyjechał lekarz prowadzący i przedstawił dokumentację medyczną. Przypadek Anny jest najnowszym udokumentowanym medycznie cudem zdziałanym przez Matkę Bożą Kębelską.
To, co się wydarzyło, wciąż Annę zadziwia. – Moje życie zaczyna się od nowa. Jezus, który się rodzi, rodzi się dla mnie. Na wszystko teraz patrzę inaczej. Nie odkładam na później spraw. Mówię moim bliskim, że ich kocham. Wcześniej trudno mi przychodziło ubieranie w słowa takich uczuć. Nie czekam też z przeprosinami, jeśli kogoś urażę. Dlatego te święta będą takie inne – bo pierwsze w moim życiu przeżyte z nowej perspektywy. Słowa, które wiele razy wcześniej słyszałam, że Jezus przyszedł na świat dla nas, stały się rzeczywistością w moim życiu. Zwracałam się do Matki, by wyprosiła dla mnie łaskę u swego Syna, i tak się stało. Nie mam żadnych życzeń gwiazdkowych, najlepszy z prezentów już dostałam. Teraz przyszedł czas, bym odważnie dawała świadectwo tego, co się wydarzyło.
Niektórzy mnie pytają, czy się nie boję, bo przecież rak może wrócić. Nie boję się. Skoro Bóg daje nam swojego Syna, jako małe bezbronne dziecko, to znaczy, że musi nas bardzo kochać. Zasiadając do wigilijnej wieczerzy czy biorąc do ręki biały opłatek, mam w głowie przede wszystkim słowa: „Zwiastuję wam radość wielką. Bóg się narodził” – mówi pani Anna.


Jerzy Górnicki wójt z Wolbromia

W 1998 roku Jerzy Górnicki wójt z Wolbromia miał ostatnie stadium białaczki. Transfuzja krwi starczała już tylko na kilkadziesiąt godzin.. lekarze orzekli, że już nic nie da się zrobić, zgon jest nieunikniony. Pana Jerzego z żoną przywiózł do Wąwolnicy jego proboszcz - ks. Stanisław Sapilewski. Po Mszy św. przed cudowną Figurką wrócili do domu. 12 czerwca 2002 roku ks. Sapilewski przyjechał do Wąwolnicy i dał świadectwo, że pan Jerzy po powrocie do domu, bez żadnych leków wrócił do całkowitego zdrowia i dalej pełni urząd wójta.


Kazimiera Poracka z Palikówki pod Rzeszowem

Kazimiera Poracka z Palikówki pod Rzeszowem w 2003 roku, mając silne krwotoki z nosa, poszła na badania do szpitala w Rzeszowie. Pobrany wycinek, wysłany na badania do Krakowa, okazał się złośliwym czerniakiem. O zdrowie Kazimiery zostały odprawione w Wąwolnicy 3 Msze św.: 9 i 13 września oraz 11 października. Pani doktor operująca ją dała jej miesiąc życia. Po operacji pierwszego guza chora dostała zawału serca. Przy operacji drugiego guza okazało się że ten bardzo się zmniejszył. Badania histopatologiczne po operacji nie wykazały żadnej tkanki nowotworowej. Rok po operacji, ciesząc się pełnym zdrowiem, zgłosiła tę łaskę.


Beata i Piotr

Beata i Piotr, oboje będąc lekarzami, przez dwadzieścia lat małżeństwa nie mieli upragnionych dzieci. Na jesieni 2002 roku przyjechali do Wąwolnicy na Mszę św. prosząc o łaskę macierzyństwa. Za niecały rok urodzili się im synowie bliźniacy.


Justyna Korczyńska zamieszkała w Lublinie

Justyna Korczyńska zamieszkała w Lublinie. 26 lipca 2008 roku umierająca w szpitalu na ostrą białaczkę szpikową (99% komórek rakowych). W czasie nabożeństwa o uzdrowienie duszy i ciała w sanktuarium w Wąwolnicy, na którym jej rodzina modliła się o jej zdrowie, o godzinie 20.30 nagle sama usiadła na łóżku, a parę godzin później sama poszła do łazienki. Po przeprowadzeniu badań, nie wykryto żadnej komórki rakowej w jej organizmie.


ks. Stanisław Kultys - kapłan archidiecezji lubelskiej

W 1996r. ks. Stanisław Kultys - kapłan archidiecezji lubelskiej chorując od 40 lat na stwardnienie rozsiane, nie mógł już o własnych siłach wstać z łóżka. Poprosił, aby go przywieziono do Matki Bożej w Wąwolnicy. Do kaplicy trzeba go było wnieść, siedzieć jeszcze nie mógł o własnych siłach. Po modlitwie u Matki Bożej wrócił do domu. Kiedy na drugi dzień obudził się poczuł, że jego ręce odzyskały władzę. Podparł się rękami i ucieszony o własnych siłach usiadł, wtedy też uświadomił sobie, że jego nogi są sprawne. Powoli stanął jedną nogą na podłodze, potem drugą czyniąc to przy samym łóżku na wypadek upadku. Stanął, postąpił jeden krok potem drugi i nie wierząc sobie zaczął chodzić po pokoju zupełnie sprawny i zdrowy. W tym czasie zadzwonił dzwonek przy drzwiach, poszedł i otworzył drzwi. W drzwiach jego rodzinnego domu na terenie parafii Najświętszego serca Pana Jezusa w Lublinie stanął jego szkolny kolega lekarz, który go leczył przez 40 lat. Kiedy zobaczył wykrzyknął zdumiony - to ty chodzisz? Kazał ks. Stanisławowi położyć się i po zbadaniu go powiedział: - Ty jesteś zupełnie zdrowy! Podszedł do telefonu, zadzwonił do swojej żony i powiedział: - czy ty możesz zrozumieć? Ks. Kultys jest zupełnie zdrowy, bo ja nie mogę. W kilka dni potem wypisał ks. Stanisławowi długą listę historii choroby i wysłał go do Warszawy na badanie aparatem badającym stwardnienie rozsiane. Po przeczytaniu historii choroby lekarka poddała badaniu ks. Kultysta i po sprawdzeniu wyników powiedziała, że ks. Kultys nigdy nie chorował na stwardnienie rozsiane. Do końca życia nigdy nie pojawiły się ślady stwardnienia rozsianego. W historii łask w Wąwolnicy można to zdarzenie uważać za największy cud w klasie uzdrowień.


pani Suzan z Kanady

Dnia 16 marca 2000r. otrzymałem ks. Jan Pęzioł list od mojego kolegi ks. Bolesława Lipczewskiego z Detroit. Kilkanaście miesięcy wcześniej ks. Bolesław prosił listem o odprawienie Mszy św. o łaskę macierzyństwa dla pani Suzan z Kanady. W jej małżeństwie trwającym kilkanaście lat nie mieli dzieci, a lekarze stwierdzili, że nie mogą mieć potomstwa. Msza św. została odprawiona. Teraz ks. Bolesław pisze w liście, że Suzan jest już mamą. W kopercie jest też list po angielsku od Suzan, w którym stwierdziła, że jest mamą za sprawą Matki Bożej Kębelskiej.


Teresa Lasota zamieszkała w Lublinie

Teresa Lasota zamieszkała w Lublinie. Zachorowała na raka tarczycy w marcu 1999r. Po orzeczeniu lekarzy o złośliwości raka i potrzebie operacji przyjechała do Wąwolnicy. Tu modliła się, poprosiła także o Mszę św. w intencji jej zdrowia. W badaniu wycinków pooperacyjnych nie było komórek rakowych, choć badania wcześniejszych wycinków stwierdziły obecność raka i dokument świadczący o tym mamy w archiwum. Pół roku po operacji zupełnie zdrowa przyjechała z dziękczynną pielgrzymką do Wąwolnicy.


Agnieszka Gałach zamieszkała w miejscowości Świdry

Agnieszka Gałach zamieszkała w miejscowości Świdry. 12 lipca 1999 r. zachorowała odczuwając wielki ból. Lekarze nie rozpoznali choroby i przetrzymali ją kilka dni, a to pękł wyrostek i poszło głębokie zatrucie całego organizmu. Po operacji pod koniec lipca nastąpił tzw. wstrząs septyczny. Przestały pracować płuca i nerki. Pod respiratorem i na sztucznej nerce była na 45 dni w sztucznym uśpieniu. Działał tylko mózg i serce. Lekarze byli bezradni i wnioskowali zgon. Rodzice chorej przyjechali do Wąwolnicy i poprosili o Mszę św. przed cudowną Figurą o zdrowie dla córki. W tym czasie ku radości lekarzy zaczęły pracować nerki, kilka dni później płuca Agnieszki. Po wybudzeniu ze śpiączki chora nie mogła zasnąć, ponieważ okropny ból rozsadzał jej głowę. Nie pomogły żadne leki. Rodzina przyjechała drugi raz do Wąwolnicy i po modlitwie wzięli obrazek z wizerunkiem Matki Bożej Kębelskiej. Obrazek położyli pod poduszkę chorej w szpitalu. Agnieszka położyła głowę na tej poduszce i od razu usnęła, pierwszy raz przespała całą noc. Po obudzeniu stwierdziła, że ból głowy ustał. Wróciwszy szybko do zdrowia Agnieszka wraz z mężem przyjechała do Wąwolnicy w dziękczynnej pielgrzymce.


Pięcioletni Jakub Skowronek zamieszkały w Wolicy

Pięcioletni Jakub Skowronek zamieszkały w Wolicy. 6 maja 2000r. wpadł pod samochód. Nieprzytomnego zawieźli do kliniki przy ul. Chodźki w Lublinie. 13 maja lekarze powiedzieli rodzicom, że zbliża się zgon, bo po tylu dniach mózg dziecka powinien funkcjonować, choć w części, a chory leży bez ruchu i świadomości. Rodzice przyjechali do Wąwolnicy i płacząc prosili o Mszę św. przed cudowna Figurą. Msza św. została odprawiona 13 maja o godz. 20.00. Matka Jakuba po powrocie do domu o 21.00, zadzwoniła do kliniki, a lekarz przez słuchawkę odpowiada, że Jakub dosłownie przed chwilą otworzył oczy i jest zupełnie przytomny. Szybko wypisali go do domu, po urazie nie ma żadnych pozostałości ani psychicznych, ani fizycznych. Pielęgniarki po cichu przekazały rodzicom, że lekarze uważają to za cud.


Siostra Dobromiła nazaretanka, zamieszkała w Łukowie

Siostra Dobromiła nazaretanka, zamieszkała w Łukowie. Czując się źle poszła 17 stycznia 2001r. na badania USG. Stwierdzono obecność licznych torbieli. Lekarz dał leki z poleceniem, aby bez przerwy brać je najmniej pół roku. Po przyjęciu leku siostra poczuła się bardzo źle i przestała brać lek. Po stwierdzeniu choroby od razu rozpoczęła nowennę do Matki Bożej Kębelskiej. Po miesiącu 17 lutego 2001r. ponowne badania wykazały, że nie ma żadnych torbieli. Na dzień przed tymi badaniami w Wąwolnicy była odprawiona Msza św. o zdrowie dla siostry Dobromiły. Po dwóch latach siostra przyjechała z dziękczynną pielgrzymką i oświadczyła, że jest zupełnie zdrowa.


Halina Cebulska

Halina Cebulska, zachorowała w 2002r. Badania wykazały, że ma w mózgu raka oponiaka z przerzutami na kość czaszki. Jej koleżanka pani Zofia pracująca wówczas na Akademii Medycznej w Lublinie poprosiła profesora o operację dla Haliny. Profesor odpowiedział, że pani Cebulskiej nie da się już uratować. Na prośbę pani Zofii w Wąwolnicy została odprawiona Msza św. o zdrowie i szczęśliwą operację. 28 sierpnia 2002r. odbyła się operacja, wywiązały się komplikacje i po tym jeszcze 3 razy operacyjnie otwierano czaszkę. Chora była dotknięta amnezją, nieprzytomna leżała pod aparatami bez żadnego ruchu. Lekarze powiedzieli, że nastąpi zgon, a jeśli będzie "roślinką". Nagle odzyskała przytomność i po rehabilitacji wróciła do pełnego zdrowia. Wróciła także do pracy na uniwersytecie.


Pani Maria zamieszkała w Lublinie

Pani Maria zamieszkała w Lublinie. Przez dziesięć lat chorowała na trudną chorobę - bąblowca. Leczenie nie przyniosło żadnej poprawy. Załamana stanem zdrowia przyjechała w grudniu 2003r. do Wąwolnicy prosić matkę Bożą o zdrowie. Przed cudowna figurą została sprawowana Msza św. w intencji jej zdrowia. W kilka dni po tym, badania w klinice w Lublinie wykazały, że bąblowca nie ma. Zdziwieni lekarze wysłali ją na badania do Warszawy, gdzie potwierdzono, że bąblowca nie ma. 7 lutego 2004r. pani Maria przyjechała z dziękczynną pielgrzymką do Wąwolnicy potwierdzając, że jest zupełnie zdrowa.


Pani Ewa zamieszkała w Warszawie

Pani Ewa zamieszkała w Warszawie. Zachorowała na nowotwór jajnika z przerzutami na wątrobę dwa guzy o średnicy 4cm. Po operacji jajnika i zbadaniu czy nowotwór jest złośliwy, lekarze w klinice na ul. Szaserów nie dawali pacjentce żadnych szans na wyzdrowienie. Gdy wzmocniła się po operacji przyjechała do Wąwolnicy. Tu po spowiedzi i przyjęciu Komunii św., gorliwie modliła się o powrót do zdrowia, było to wiosną 2006r. Na zalecenie profesora, co miesiąc chodziła na badania do kliniki. We wrześniu 2006r. po gruntownych badaniach i tomografii okazało się, że guzy przerzutowe zginęły, jest zupełnie zdrowa i w organizmie nie ma żadnej komórki rakowej. Po tych badaniach profesor w klinice na ul. Szaserów w Warszawie powiedział: - "Musiałaś mieć układy w niebie, bo niemożliwe stało się możliwym". Po dwóch latach w roku 2008 przyjechała z mężem do Wąwolnicy z dziękczynna pielgrzymką za łaskę zdrowia.


Joanna, zamieszkała w Lublinie

W marcu 2005 r. Joanna, zamieszkała w Lublinie, będąc w 6 miesiącu w stanie błogosławionym, poddała się badaniu USG. Okazało się, że w głowie dziecka jest ośmiomilimetrowa torbiel. Joanna z rodziną modliła się u M.B. Kębelskiej za przyczyną Sługi Bożego Jana Pawła II o zdrowie dla dziecka. Na początku czerwca 2005 roku nowe badanie USG stwierdziło brak torbieli.

Od koronacji cudownej figury w 1978r. do końca lipca 20 r. w "Księdze łask" Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy odnotowane jest 20 łask.